Kolejny wrzesień, kolejne zawody.
Są rzeczy które się nie zmieniają – to samo QTH (Śnieżka), te same anteny (4×8 stack pionowy, 4×8 “H”, 2×8, 2×8), ta sama (no, prawie) drużyna.
Są rzeczy które się zmieniają. Zmieniają się operatorzy – każdego roku wracamy w góry mądrzejsi o doświadczenia lat poprzednich. Przyjeżdżamy z uszami czulszymi o 1dB, z biologicznym demodulatorem SSB zdolnym do odbioru jeszcze jednej stacji więcej na raz. Wiemy gdzie są lokatory JO33 i JN95 bez konieczności patrzenia na mapę (ci bardziej doświadczeni wiedzieli pewnie od zawsze, ja intuicyjnie wiem dopiero od niedawna), kiedy kręcić na wschód, a kiedy na zachód, jak zespolić się z Tucnakiem tak, żeby proces logowania nie angażował nadmiernie świadomości i pozwolił skupić się na słuchaniu. To, i wiele innych.
Ten rok był wyjątkowy, bo oprócz stałego, powolnego i mozolnego postępu techniczno-operatorskiego, pojawiła się szczypta zamieszania w postaci propagacji. Mitycznego zjawiska, które co prawda występuje tu i tam na dwóch metrach, ale zazwyczaj na czas zawodów ulatnia się znad Europy – bardzo sprawiedliwie zresztą.
Już od początku tygodnia mapy tropo przewidywały, że coś będzie się działo w obszarze pomiędzy południową Polską, poprzez DL, aż do środka ciężkości Zjednoczonego Królestwa.
W środę wieczorem wraz z Kubą SQ3PCL dojechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie czekali na nas SP7TEE z Moniką, SP5XMU i SP5QWB. Szybka akcja – kolacja, pakowanie auta i przyczepki, regenerujący sen, śniadanie, zakupy, finalne dopakowanie (dołączyli SP7HKK, SP7MTU i SQ7AEC), szybki skok do Karpacza – pół załogi do auta, pół na krzesełka. Krótką chwilę i kilkaset metrów później, byliśmy już na szczycie. Tutaj standardowa procedura – rozładunek, wyładunek, transport rzeczy z miejsca na miejsce. Podział prac, skręcanie masztów, rotorów, rozwijanie kabli, podłączanie wzmacniaczy. Z pomocą SQ3OOE który dołączył w czwartek, udało nam się postawić i podłączyć dwa systemy antenowe do wieczora – 4×8 na ramie “H” i 2×8 na szczycie obserwatorium.
Zgodnie z prognozami – troposfera chętnie niosła nasz sygnał za horyzont, pozwalając na łączności ze stacjami EI i G. 1600 m nad poziomem morza i dobry zestaw antenowy pozwalały robić na SSB to, co normalnie jest możliwe tylko z użyciem emisji cyfrowych.
Piątek przyniósł poprawę pogody, co pozwoliło nam bez przeszkód na postawienie, okablowanie, uruchomienie i zabezpieczenie pozostałych dwóch systemów antenowych.
W sobotę – wbrew tradycjom – tropo nie słabło, a łączności powyżej 1000 km pojawiały się w logu jedna za drugą. Słońce przyjemnie ogrzewało, a my, zaaklimatyzowani już na szczycie, oddawaliśmy się karkonoskim przyjemnościom – przybijanie obserwatoryjnych pieczątek do książeczek turystycznych, łączności na 10GHz z transceivera SP5XMU, wizyty na czeskiej poczcie (ponoć po znaczki, ale kto to wie), zaliczanie DXów na UKF – trzymanie częstotliwości przed zawodami.
Zawody się zaczęły z przytupem. Po 20 minutach przebijania się przez “standardowy” pileup, ODX w Tucnaku nagle zmienił się na 1200.. 1400.. 1500 kilometrów! Nie były to bynajmniej pojedyncze łączności – mogliśmy cieszyć się obecnością stacji G i M w eterze aż do wczesnego rana.
Angielskie stacje są w tych zawodach co roku, ale bez propagacji po prostu ich nie słyszymy. Bardziej cieszyła nas więc tłumna obecność polskich stacji – ponad 270 znaków w logu to absolutny rekord i niesamowita dawka punktów. Jako operator stacji, którą chyba bez przesady można określić mianem “Big Gun”, czułem dużą odpowiedzialność (tylu korespondentów/słuchaczy!) i radość z faktu, że anteny zwrócone na azymuty 0° – 90° dawały bardzo dużo łączności. Tego roku, stacje chętne do zrobienia łączności zdawały się wręcz nie kończyć.
Finalnie, po dwudziestu czterech godzinach przepełnionym emocjami, zamknęliśmy logger z wynikiem ponad 599 tysięcy punktów. Część z nich oczywiście stracimy – będąc ludźmi popełniamy ludzkie błędy – ale zdecydowana większość zostanie z nami. 1365 QSO to, z tego co wiem, ilościowy rekord w IARU VHF. Nie czekając na noc, przystąpiliśmy do demontażu. Po kilku godzinach szczyt Śnieżki wyglądał już tak jak przed naszym przyjazdem i mogliśmy skupić się na analizie tego, co udało nam się w tym roku osiągnąć, co musimy zmienić i oczywiście – radosnej celebracji!
Powrotowy poniedziałek zaskoczył nas przebitą rozerwaną oponą w samochodzie SP7TEE w trakcie zjazdu z góry – zepsuty lewarek nie pozwolił na wymianę. Na szczęście samochód SP5XMU wyposażony był w kompatybilny podnośnik, więc załadowałem go do plecaka i po szybkim podejściu (~3,5 kilometra), ruchomość samochodu została przywrócona do normy, a my wszyscy znaleźliśmy się na dole wraz z kompletem bagażu.
Były to zawody absolutnie unikalne. Opowieściami o nich zanudzani będą wszyscy bywalcy krótkofalarskich spotkań i spotkanek przez najbliższe lata, gdy tylko podniesiony zostanie temat UKFu – ale to chyba nic złego, prawda? 😉 – SQ3SWF